czwartek, września 22, 2005

nie cierpię się pakować...




Niemcy wycofują sie z mojego domu pomalutku i niepewnie

A w między czasie, no cóż, ja sama jakoś mniej ochoczo zaglądam tutaj ostatnio. Bywa, heh...
Życie jakoś sobie płynie torem dość znajomym, a rzeczy niezwykłe jakoś się nie chcą przydarzać, ani nawet te choć troche interesujące nie zagladają. Telewizor przykuł mnie ostatnio transmisją Sinfonii de motu Kilara. Hm, tak naprawdę zwabiło mnie hasło transmisji z Wratislavia Cantans - po pierwsze grał tam chałturę Paweł, po drugie wydawało mi się nieprawdopodobne, że puszczą Mahlera - ciekawosć podwójna więc mnie zawiodła przed pudło. Transmisja była tylkko z koncertu fabryki więc niestety Pabla nie dojrzałam, bo i jak, lecz z drugiej strony ucieszyłam się, ze to nie ta smuta M. Początkowo... Pseudowiekopomne dzieło Kilara okazało się być niestety mędą przepotworną (z mendą nie mylić, choć pewnie niezbyt odległe pokrewieństwo). Kilka smutnych tematów tłukło się przez czas długi niemiłosiernie. Nie to mnie jednak zmierziło najbardziej. Zmrozili mnie soliści, nie sposobem wykonania, wyrazem, tudzież innymi ważnymi bzdetami, bo na te koniec końców nawet nie zwróciłam specjalnie uwagi, ale swoim wyglądem. Pani sopran najwyraźniej pomyliły sie imprezy. koncert odbywał się w kościele (przyznam sie tu do ignorancji totalnej - nie mam pojęcia w jakim), a ona odpaliła frioletową kieckę w stylu "molo sopot", wersja "nie było mojego rozmiaru". Biuściasty przypływ (przepływ, a nawet powódź) nad fioletowym gorsem powodował u mnie li tylko powracające fale niesmaku. Najstarsi górale znają prawdę o mojej religijności, więc wiedzą najlepiej jakie zakrzywienie estetyki nastąpic musiało, by mój niesmak z tej okazji wzbudzić. Pan baryton natomiast, choć zdecydowanie prezentujacy się lepiej, musiał się chyba w pośpiechu ogromnym do występu szykować, bo czym innym tłumaczyć jego ogólnie niechlujny wygląd, z za szeroką i przekrzywiona muchą na czele. O.K. nie mam co robić, więc się czepiam. Ogólnie całość była przepotwornie, do wyrzygania niemal, stonowana dynamicznie. Częściowo być może to wina realizacji telewizyjnej, ale na mój gust zrzucić mozna ewentualnie jakieś 30% ogólnego braku przuyłożenia. Dęte zjawiały sie gdzieś zza krzaków, kotły jakos tak niemrawo w tle, a sam finał - gdyby nie było wiadomo, że to koniec, a co większosć z programów pewnie wyczytała, oklaski nie roległyby się, bo w najlepszym razie brzmieć mogło by to jak zakończenie jakiejś II no moze III części. Na koniec oczywiście aplauz był jak trzeba. Kilar z Witem trzasnęli i misia i buzi i wszyscy byli bardzo szczęsliwi. A najbardziej pewnie wykonawcy, że to wreszcie koniec. Jak zwykle, cóż...
No dobra, ja też juz moze przestane przynudzać, ot tak mi się ulało troszke bokiem...
Po południu i tak mnie juz tu nie będzie bo lecę na chałturę i p[rzez najbliższy tydzień będę (mam nadzieje, ze choć troche) grzać tyłek w piasku tutaj
Istnieje jakaś szansa, ze uda mi się tam dorwać do sieci... Nie wiem tylko jeszcze czy skusi mnie ta możliwość ;)

czwartek, września 15, 2005

szlag jak nic...

Chyba zbyt długo wydawało mi się oczywiste,że nie przystaje do mnie wizerunek matki polki i gosposi roku... Za długo zdecydowanie, bo dysponuję w chwili obecnej ciężko obrażonym na mnie męzem, a to mi jakos do wizerunku nie pasuje. W dodatku nie wiem właściwie o co obrazil sie tak smiertelnie - moge sie tylko domyslac. Brak stałego zatrudnienia nie oznacza dla mnie automatycznej miłości do prac domowych. Tym bardziej, ze akurat te wakacje nie były dla mnie raczej bezczynne. Sama nie wiem, moze to rzeczywiście właściwie ja sie czepiam. Przemyślę i zweryfikuje być moze, ale na pewno nie disiaj...

poniedziałek, września 12, 2005

cholera nic nowego...

Niby wszystko jest ok, ale tak naprawdę jest coraz gorzej. Zaklinanie na niewiele sie zdaje. Czas zaognia rany..Tyle moje, ze czuję sie maksymalnie okropnie. Tyle moje, bo komu skarżyć bym sie mogła...? Gdyby było choć troche bardziej fatalnie, to moze ...
No nie, nie mam siły pisać, jestem cholernie podminowana, nic nie zapowiada poprawy, o każdą pierdołę muszę się dopodminać... Może sie czepiam, ale może...

poniedziałek, września 05, 2005

Wewnętrzny spokój

Wszyscy możemy skorzystać z odrobiny...spokoju!
Podążając za prostą radą, którą przeczytałam w gazecie, znalazłam wewnętrzny spokój.
W artykule napisano:
"sposób, aby osiągnąć spokój wewnętrzny, to dokończyć wszystkie rzeczy, które zacząłeś."
Więc, rozejrzałam się po domu, aby znaleźć rzeczy, które zaczęłam i nie skończyłam...i zanim wyszłam z domu dzisiaj rano skończyłam butelkę czerwonego wina, butelkę białego, Bailey'a, Kahlua, Wild Turkey, Prozac'a, trochę walium, resztę tortu serowego i pudełko czekoladek.
Nie macie pojęcia, jak zajebiście się czułam...

Byłabym blada i dumna, gdybym sama na to wpadła. niestety jest to tylko popularna "cytata", którą rzeczywiscie mailem od przyjaciół dostałam. Wiem, że ostatnio posucha w pisaniu u mnie nastąpiła, ale tyle w końcu sie dzieje... Począwszy od jasnogórskich uroczystości dożynkowych na sopockim festiwalu odgrzewanych kotletów skończywszy :P
Prawda jednak jest taka, że ugrzęzłam na całkiem niezłej tetralogii fantasy (a każdy z tomów ma z 800 stron mniej więcej), tak więc głównie czytam, czytam i czytam, a w wolnej chwili czytam :P upychając życie gdzieś między rozdziałami...

A skoro już piszę - drodzy moi!!! wszyscy, którym nudzi się na tyle, że zagladają tu pomiędzy pracą, lunchem i innymi... Zostawcie czsem jakiś komentarz - ich brak, bywa że onieśmiela mnie, bo odnoszę wrażenie, ze poziom moich wypowiedzi jest degustujący na tyle, że żal je komentować. Cóż, ze statystyk wynika iż mam niemal 70 czytelników ( w tym z 40 stałych heh). Nikt sie jednak niemal do tego nie przyznaje. Z tej liczby wiem o jakichś 8 osobach. A co z resztą?
Jestem sobie emocjonalna ekshibicjonistka, ale sie do tego przyznaję...Blogożercy wystąp!!!