poniedziałek, lutego 16, 2009

hejka!

No i siedzę sobie właśnie w jakiejś zatęchłej internetowej kawiarence, gdzie przywiózł mnie zaprzyjaźniony sikh na motocyklu (oczywiście bez kasku, tzn. ja bo on miał turban) w zasadzie teraz siedzi mi za plecami i obserwuje co robię. Hotel nie ma czegoś takiego jak łącze a komputer tutaj niestety czegoś takiego jak usb także nie jestem w stanie wysłać żadnych fotek niestety. Ale zasadniczo jest niezły odpał. Kraj niezwykłych kontrastów i wyjątkowo serdecznych ludzi - mam nadzieje ze jeszcze będę miała okazje jakoś dostać się w miedzy czasie do netu....

środa, lutego 11, 2009

final countdown

Startuję jutro o 7:02 (Warszawa-Paryż-New Delhi)


i dalej trochę się rozjaśniło - jak podejrzewałam informacja o 700km była jakimś, co najwyżej, nieporozumieniem. Lądujemy około 23 miejscowego czasu i dalej czeka nas mniej więcej ośmiogodzinna trasa na północ do Ludhiany (tutaj kilka fotek z okolicy i ludzie, do których jedziemy):


Co dalej - nie do końca jeszcze wiadomo. Na pewno Amritsar i Golden Temple :-)

Mam nadzieję, że na miejscu będę miała dostęp do netu i szansę na bieżącą relację. Specjalnie bić się nie będę o możliwość siedzenia przy komputerze, ale chociaż fotki wrzucić byłoby miło...

Cóż, zazwyczaj staram się dobrze przygotować "informacyjnie" przed wyjazdem, a tym razem wiem niewiele, żeby nie powiedzieć prawie nic. Głównie przez to, że o wszystkim dowiedziałam się stosunkowo niedawno i do tego cała ta sesja...
Nadal nie wiem zresztą czy zamknięta, bo wciąż nie ma wyników z metod, ech

poniedziałek, lutego 09, 2009

spowolnienie grawitacyjne

udało mi się złapać wodę
(przypadkiem niestety)
cóż, dopiero się uczę, a tak po prawdzie, to bardziej mam zamiar...


niedziela, lutego 08, 2009

gópia ja prizents:

dalej zamiast metodami się zajmować, grzebię w przepastnej sieci w poszukiwaniu wszelkich możliwych informacji na temat Indii. Jeszcze się nie oswoiłam z perspektywą podróży jednak. Na niczym innym jakoś się skupić nie mogę.
Zakupiłam dziś "Białego tygrysa" (po sprawiedliwości Pablito byl łaskaw) i walczę sama ze sobą, bo opasły nie jest, ale jeśli go połknę od razu to co mi na drogę pozostanie...? Żadnego sensownego przewodnika nie udało się dziś w empiku dostać niestety. Śmieszne - bronię się przed tą książką, bo powinnam czytać coś zupełnie innego, ale i tak wciąż wynajduję sobie całkowicie inne zajęcia i bynajmniej nie koniecznie produktywne (te same względy powstrzymują mnie od wyjścia i potestowania nowego aparatu - czy to nie kretyństwo?).
Ale jak tu się koncentrować, skoro w czwartek o tej porze będę się tłuc z Delhi w stronę Pakistanu, a nadal nie wiem dokąd konkretnie jadę?
Tyle wiem, że po wylądowaniu czeka nas jeszcze nocna podróż na północ gdzieś do Pendżabu, no i tu jest problem, bo usłyszałam, że 700km. No i albo źle usłyszałam, albo te drogi kręte wyjątkowo, albo za cholerę na skalach się nie znam, albo wylądujemy gdzieś za Islamabadem :-P (w moim wypadku - każda z wersji ma równe prawdopodobieństwo bycia prawdziwą).
Może w poniedziałek uda mi się w końcu uzyskać jakieś sensowne informacje na ten temat. Było by fajnie, ech...

Gdzieś w międzyczasie tak zwanym okazało się, niewątpliwie radośnie, że jeśli nie uda mi się w historyczny niebyt puścić poniedziałkowego terminu, to poprawa ma odbyć się w piątek (to, że 13. to już naprawdę najmniejszy kłopot). I jakoś cholera, mimo wszystko, nie wpłynęło to w żaden sensowny sposób na siłę mojej motywacji. No nic, pozostanie mi oczekiwać jakiejś kosmicznej interwencji chyba jeśli się chociaż dziś w garść nie wezmę

sobota, lutego 07, 2009

jak nic powtórka z rozrywki

szlag trafił metodę wyboru metody wyboru metod nauki metodologii pieprzonej
katar glutem, pusty łeb temperaturą atak przypuściwszy z kretesem mnie powaliły.
I nie zdałam planowanej sobie wczoraj zerówki, która i tak się okazała nie do zdania.
Profesorissimus bowiem nie przybył na rzekomy dyżur jak doniesiono mi post factum.
Czeka więc na mnie, szczerząc się w paskudnym grymasie, termin poniedziałkowy pisemny i będę się mogła już gdzieś ponad chmurami zastanawiać, czy ta sesja już za mną czy wręcz przeciwnie.

Z pozytywów wieczornych - zarysowuje się, po raz pierwszy od dawna, szczwany plan, w dodatku zupełnie możliwy do realizacji, wyjazdu z małżem wspólnie. Jakoś w marcu. Po raz pierwszy od ładnych kilku lat razem zupełnie bez powodu bliżej określonego. Ot tak, poszwędać się, zobaczyć co tam u Dziuka ciekawego no i wreszcie Pablowi pokazać jak w Polsce naprawdę góry wyglądają. Niewiarygodne, że Tatry to jedyne góry w Polsce, których jeszcze nie widział. No, jeśli to się uda... to jupijajej i everybody chapeaux bas!

I jeszcze plus nocny :-) Właśnie dostrzegłam, że mogę się czuć oficjalnie dołączona do GTWb (tak sobie myślę przynajmniej, że to już)
Już mi trochę szkoda, że nie wezmę udziału w lutowej akcji, bo na hotspoty to bym nie liczyła specjalnie, a sieć przez roaming, ech... co tu dużo...

Jak zwykle to wszystko nie zmienia jednak faktu, że jestem dupą w głębokich krzaczorach jeśli o materiał na egzamin idzie. A jak wiadomo, ten ostatni w sesji często najsilniejsze odruchy wymiotne wywołuje.
(&^$#*& (_*_) *&(* !!!!!!!!!!!!

wtorek, lutego 03, 2009

między Comte'm a Rortym

poręczność, jako forma bycia młotka...
coraz bardziej zbliżam się do formy bycia młotkiem - nie bardzo czuję się z tym poręcznie
znać brak mi w okolicy sensotwórczych człowieków

niech to się wreszcie skończy
pozytywnie w dodatku najlepiej
uprasza się o trzymanie kciuków, zaklęcia i inne
uprzejmie się uprasza