czwartek, grudnia 15, 2005

historia

mojej satysfakcji własnej

od zupełnie dumnego orzecha
po element głupawej grzechotki
chwilę było miło
a reszta to
wuj

przez wybitnie
małe
Ch

Tak przy okazji (watpliwej zupełnie tradycyjnie) - skoro Kaziu z
Tońkiem jest aż tak na TY, mimo rozbieżności poglądów, to ja też mogę? (no BA, głupie, kurtuazyjne pytanie)
jestem zdecydowanie bardziej kompatybilna, mniej awaryjna oraz
odżegnujaca się od jakichkolwiek dązeń nacjonalistycznych/separatystycznych i w ogóle -ycznych różnych niewygodnych.
hej, Tony !!!!!
Mi osobiście w zupełnosci wystarczy ten miliard!
reszta j.w.
przez małe...





niedziela, grudnia 11, 2005

niedzielalalalala

Klinem radość w myśl wbijać to smutne. Kurczą sie mozliwosci jak
sweter wrzucony do wrzątku. Patrzę za okno i po raz pierwszy rozumiem,
dlaczego biały może być oznaką żałoby lepszą niż kir. Jest bardziej
bezwzględny i zdecydowanie mniej elegancki. Obrzydliwość.
a tak poza tym to wszystko O.K....

sobota, grudnia 10, 2005

I nadszedł ten dzień,

który nastąpić kiedyś musiał. Zmęczeni życiem na torze przeszkód
podkasaliśmy rękawy :) (bez bicia przyznam, że Pablo pierwszy :D )
Wszystkich tych, którzy kiedykolwiek zastanawiali sie, jak wygląda w
rzeczywistości nasze mieszkanie (i nie mam tu na mysli tych, którzy po
prostu go nie widzieli), serdecznie zapraszam do zwiedzenia ekspozycji
(raczej czasowej) "Światło spod gruzów czyli metraż odzyskany".
Wstęp wolny, jedynie po uprzedniej rezerwacji telefonicznej :P
Zdjęć z ekspozycji nie zamieszczę, bo i tak wygladają równie
wiarygodnie jak tandetny fotomotaż z lat 80-tych.


A z innej, niestety mniej radosnej beczki - cytat z mojego ulubionego
przewodniczącego, mistrza ciętej riposty i idola solaryjnych lamp:
"Przecież nie można zgwałcic prostytutki, ha, ha, ha, ha...!"

piątek, grudnia 09, 2005

propedeutyka rolnictwa

przydatne sygnatury lektur przedegzaminacyjnych :)





wrzucone na joemonster przez DJ_skibi

tymczasem zadzieram kiecę i lecę.
Na eNeMeF ofkors :-D.

czwartek, grudnia 08, 2005

A tak w ogóle, to

boli mnie ząb. Pewnie to kara za grafomanię obrzydliwą*. Choć zamiast próchnieć złośliwie to coś się wyrzyna radośnie (choć niemniej złośliwie zarazem).
I albo ktoś mi podmienił kartę dentystyczną, albo rośnie mi dziewiątka.


*bo przecież nie przez kwintet h-moll...?

ech, smutno mi Boże...



A Ty patrzysz i masz pewnie niezły ubaw, gdy tak stare porzekadła
plącza losy tych, co dawno już zwątpili...
W spoconej dłoni zmiędlona resztka nieutraconego bezpowrotnie czasu
przypomina, że stał sie kiedyś taki zlepek chwil wart funta kłaków, a
może nawet złamanego grosza.
Czy rzeczywiście jest jednak jakiś sens, w tym płochym trzepocie
wspomnień, mglącym obraz teraźniejszości...?
Jeśli tak, to baw się dobrze.
Na zdrowie.

wtorek, grudnia 06, 2005

Wisi noblistki Szymborskiej jeden

Ze specjalną dedykacją. W ramach tworzenia kategorii "dobrego powodu nie wprost" ;)


"Kot w pustym mieszkaniu"


Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.


Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek





oczywiście, to taki głupi żarcik :)
wyjątkowo glupi zresztą :D

piątek, grudnia 02, 2005

In vino veritas

jednak trzeba wziąć pod uwagę - jakie wino, taka prawda, niestety... Szczegóły może sobie podaruję (ale jeśli ktoś miałby jeszcze zamiar się na tegoroczne baujolais pokusić - :P), grunt, że w obliczu absolutu nie udało się nijak wystąpić, cholera. Jestem niepocieszona (conajmniej). Primo- ominęło mnie fajne kicz party andrzejkowe (zrezygnowałam z niego ze względu na spokój [sic!] sumienia), secundo - udawanie, że robię rzeczy użyteczne, spełniam wymagania, czyt. rozwijam się w zamian, okazało się kolorową mżonką, choć zreflektowałam się w porę, w sumie;),
tertio - wiadomości wymagane ode mnie (cóż, nie tylko ode mnie) okazały się być na poziomie tak elementarnym, że nastąpił niespodziewanie niebezpiecznie gwałtowny zwrot do punktu pierwszego. Tym samym zamknęło się to beznadziejne koło. Nie mam powodów do zbytniego niezadowolenia, ale i do skakania z radości również niekoniecznie. Moim udziałem więc, paradoksalnie, stało się poczucie przynależności do grona produktów markowych typu Microsoft: zawiesiłam się. Odwracalność pozostaje więc kwestią dyskusyjną conajmniej...
Wiem, wiem, bzdury dyrdymały i takie tam. Zmęczyłam się odrobinę i rozdmuchuję to do rozmiarów katastrofalnych, za chwilę się oflaguję i urządzę strajk głodowy - między kawą a kawą - na pohybel wszystkim, którzy mają się lepiej ode mnie, a co...!

sobota, listopada 26, 2005

Tak naprawdę

Chciałam napisać znacznie więcej, ale myśli w głowie nie tyle skończyły się , co zdewaluowały...okropnie wprost ech...
O wyrozumiałość proszę.. (zresztą w tej chwili głównie siebie, choć to niełatwe)


Te piękne kwiaty właściwie juz zwiędły. Koncert wydaje mi się bardzo odległym wydarzeniem. Zresztą niedługo zupełnie - następny. Wszystko oczywiście w jak najlepszym porządku, tylko czemu po głowie kołaczą sie jakieś jednak, ale, a może...
Zanim jesienna szarówa zdążyła mnie dopaść - zmroziła zima. Wątpliwej, jak na razie, jakości kwiatami ścieląc się wokół. Mróz póki co działa wybiórczo, nie ścinajac kałuż tak, by w nie nie wpadać, a mrożąc uszy skutecznie - chyba dla fantazji.

poniedziałek, listopada 14, 2005

cholerna insomnia...

czwartek, listopada 10, 2005

No proszę

nie pamietam już kiedy ostatnio bawiłam sie w takie pierdoły i co
właściwie wpłynęło na to, ze zajrzałam na tę głupawą stronkę... a tu
proszę jak idealnie przypasowało :P





Oczywiście żałośnie beznadziejne.... dbałam, unikałam, odpoczywałam i się zatrułam. Wykrakali cholera...

wszystko czego mi potrzeba

to ciepła gawra i święty spokój... Zaspałam dzisiaj kompletnie na
zajęcia (to chyba efekt dwóch godzin snu wczoraj heh...). Tzn. nawet
nie to, ze nie wstałam przed siódmą, nawet herbatkę tradycyjnie
wypiłam, ale jak spojrzałam za okno to zasłabłam zupełnie i bardzo
skutecznie...Mgła jak korzuch na mleku gęsta, zmokłe kury na
przystankach i świeży żwir pod powieką... Dość powiedzieć, ze na
powrót ocknęłam się mniej wiecej w momencie, gdy Marcinkiewicz expose
kończył. Z jednej strony dobrze, bo natychmiast cisnienie mi
podskoczyło, no ale z drugiej zupełnie czegokolwiek mi się odechciało.
Ostatnio to jakby norma w sumie. Sama się sobie dziwię, że właśnie
piszę :P Coraz bardziej, cholera, nie pasuje mi ta strefa
klimatyczna...

poniedziałek, listopada 07, 2005

Bajeczka :)

Niestety autor nieznany - w sieci znalezione. Życzę miłej lektury :) :


Inkwizytor: Czego chcesz, chłopcze?

Chłopiec: Widziałem coś i coś słyszałem, dla dobra najjaśniejszego księcia chętnie opowiem!

Inkwizytor: Ktoś ty?

Chłopiec: Zwą mnie Maciek, kozy ganiam, panie.

Inkwizytor: Wiek?

Chłopiec: A będzie z szesnaście wiosen.

Inkwizytor: Opowiadaj co wiesz!

Chłopiec: Noc była ciemna, tylko księżyc błyszczał, z lasu wracałem, panie, przez bagna droga prowadzi, droga to zdradliwa. Ide ja sam, myślałby kto, że żywej duszy wokół nie spotkasz, ale nagle głosy posłyszałem. Tom w kępe trawy wskoczył i czekam i widzę dwóch takich, idą i coś do siebie gadają.

Inkwizytor: Jak wyglądali ci ludzie? Czyś słyszał, co mówili?

Chłopiec: No więc, zestrachałem się wielce, bo tak samo wyglądali, jakby jeden był drugiego cieniem, jakby obaj byli swoimi odbiciami w lustrze, a raczej w kałuży błota, pokraki jedne!

Inkwizytor: No, no, miarkuj słowa, chłopcze. Dalej!

Chłopiec: Czym słyszał co mówili? Nie słyszałem, coś tam szeptali do siebie, i nagle się zatrzymali jak nie przymierzając szlachetny pan stoi tu przede mną i jeden woła cienkim głosem: Lepierzu!, Lepierzu!, bagienny zwierzu!, wzywamy cię, więc przybywaj! Jeden tak wołał, a drugi za nim się kuli cały i drży i nie dziwota wcale, bo nocą na bagna chodzić i Lepierza wzywać to o koniec straszny się prosić.
Chwilę krótką nic się nie działo, ale potem zabełtało się błoto, ogniki diabelskie pod niebo buchnęły i zgasły i szkarada z mazi wychynęła i przed tymi dwoma staje, a wielka jest jak nie przymierzając łaskawy pan przy mnie, a oni przy nim takie pokurcze, jak ja przy was, panie.
Lepierz to byl! Paszczę zaraz rozwiera i pyta: czego? A oni mu na to -- com zaraz zmiarkował i wy pewnie chętnie mnie tu wysłuchacie i zapiszecie, co rzeknę -- mówią, jeden przez drugiego: Lepierzu, Lepierzu, książę pan zły jest i głupi, a my mądrzy, więc czemużby zamiany małej nie dokonać, a ty Lepierzu nam w tym pomóc możesz.

Inkwizytor: Nie protokołować. Mów, chłopcze.

Chłopiec: Lepierz na to aż łapami zamachał, błoto w gębie pomiętolił i mówi: a co mi dacie? Wtedy się jeden z nich na odwagę wziął, do ucha Lepierza na palcach wyciągnął i coś mu tam szepcze, a twarz z obrzydzenia krzywi.
Usłyszałem tylko, że jakby o jakiejś radzie prawił. Skończył, a po Lepierzu widać było, że bardzo zadowolony, tak z łapy na łapę przestępował i skrzeczy groźnie: jeszcze jedno -- gajowy musi odejść!

Inkwizytor: Gajowy?

Chłopiec: A nie wiecie panie, że gajowy to jeden jest, co się Lepierza nie stracha i wielekroć już ludzi z bagien uratował, a na tamtego psy wypuszczał? Lepierz od tego wielką do niego nienawiść nosi. No więc tamtych dwóch takich samych mówi: zgoda, gajowy musi odejść. I zaraz pergamin wyciągają, cośtam spisane mieli, krwi sobie z paluchów utoczyli, łapę Lepierza w tym utytłali i na papierze odbili, a i własne krawe podpisy położyli. Pokłonili się Lepierzowi do ziemi, a ten w błoto pacnął i tyle go widzieli. Tacy sami postali jeszcze chwilę i nic nie mówiąc poszli.

Inkwizytor: A ty?

Chłopiec: A ja za nimi, bo zaraz o księciu pomyślałem, że jak się mu przysłużę, to może i wdzięczność okaże. Idą więc, ja chyłkiem z tyłu. Wychodzą z bagien na trakt ku miastu, ale nagle z drogi zbaczają, na ścieżkę w lewo za piątym głazem milowym wstępują. I widzę, że nie spieszy im się wcale i drżą jakby w gorączce i za ręce się trzymają. Mnie też okropny strach zdjął, bo wiem dokąd ta ścieżka prowadzi: najpierw jest stary cmentarz, od lat już nikogo tam nie chowają, spruchniałe wielkie drzewa pochylają gałęzie nisko nad zmurszałymi grobami. Dalej nigdym nie chodził, ale patrzę, tych dwóch przez cmentarz przeszło i zbliżają się wolno do wrót opuszczonego kościoła.
Nie, ja tam nie pójdę, myślę sobie, i zaraz mi się przypomina co ludzie gadają: że jeśli kto, czasem młody, ale częściej na starszych to pada, na zimny wiatr wschodni nocą o pełni księżyca wyjdzie, to najpierw głosy w głowie słyszy. Brzęczące głosy, czasem pieśni, jak się w nie wsłucha, to nawet i słowa wyrozumie, ale mówić o tym nie chce. Potem na swoim posłaniu rankiem po obudzeniu czapkę z koziej wełny znajduje. I może ją spalić w piecu, może utopić w studni, może zakopać pod ziemią, następnego ranka zobaczy ją znowu, jakby dopiero co z moheru utkaną.
Wtedy zakłada ją na głowę i rusza ścieżką za piątym głazem milowym do opuszczonego kościoła, gdzie w krypcie Ojciec Grzybek odprawia swoją niekończącą się nigdy mszę. Kiedy tam dociera, spostrzega, że to właśnie głosy modlących się słyszał wcześniej w głowie i że zna już na pamięć słowa pacierzy i psalmów.
Czasem powraca jeszcze do wioski, a ludzie trwożą się widząc zapadłe puste oczy i słuchając niezrozumiałego mamrotania. Aż nadchodzi dzień, kiedy żona lub mąż na próżno po zmroku na rozstajach dróg czeka jego powrotu, drżąc w powiewach zimnego wiatru ze wschodu.

Inkwizytor: Dość bajdurzenia, chłopcze, do rzeczy! Co było dalej?

Chłopiec: Dalej, dalej już niewiele. Ci dwaj weszli do kościoła, a ja z miłości do księcia pana wsunąłem się za nimi. I dopadły mnie czapkowane, chude i stare wiedźmy i w tan porwały, kostropatymi łapami ciało szarpiąc, alem zobaczył jeszcze jak tamci do złotem i atłasem wyłożonego ołtarza Ojca Grzybka podeszli, a zjawy rozstępowały się przed nimi. A Ojciec Grzybek, gruby, różowy i straszny lekko się przed nimi skłonił i zębami z kamieni szlachetnych błysnął. Tegom już nie mógł ścierpieć, wyrwałem się i biegłem na oślep przez las, potem wpadłem na gościniec. Tam zobaczyłem siepaczy Lepierza, ohydne stwory z błota i kamieni, jak w kierunku miasta grupami ciągną. Sił już nie miałem uciekać, do rowu padłem i zaraz zasnąłem. Ilem spał nie wiem, ale może być dni kilka.
Kiedym się zbudził i pomyślał chwilę, wiedziałem co czynić należy. Do miasta pognałem i zaraz do ciebie panie przyszedłem, choć strwożony jestem nieco, bo widziałem, że brama zniszczona, a wiele domów w mieście spłonęło, a kilka jeszcze płonie, znak to widomy, że bitwa była i że przybywam za późno, bo książę rozprawił się już z tymi dwoma podobniakami, co tak wielkim palali pragnieniem, zeby wladze zdobyc, ze z najgorszym plugastwem, z Lepierzem i jego sługami oraz z Ojcem Grzybkiem pakty pozawierali. Wiedz panie, że wielki smutek czuję, że przed bitwą nie zdążyłem, aby do uszu księcia to com widział dotarło. Jeśli trzeba będzie, mogę jemu samemu wszystko to słowo w słowo powtórzyć.

Inkwizytor: Stary książę był zdrajcą i kosmopolitą. Szczęściem dla siebie zginął dziś w nocy w bitwie. Nie wiedziałeś o tym, prawda?

Chłopiec: Ależ... ależ nie!

Inkwizytor: A umiesz pisać chłopcze?

Chłopiec: Nie panie, ani czytać.

Inkwizytor: Cóż. W takim razie poznaj moją łaskawość. Proszę protokołować. Trybunał Prawdy i Sprawiedliwości na inauguracyjnym posiedzeniu w imieniu od dziś miłościwie nam panującego księcia pana wydaje wyrok. Macieja, pasterza kóz, za oszczerstwa i podłe słowa, które wypowiedział przeciw samemu księciu, jak i jego bratu, kanclerzowi wielkiemu koronnemu, za haniebne spotwarzenie marszałka książęcej rady, pana Lepierza, oraz oczernianie jego eminencji arcybiskupa Grzybka i wszystkich wierzących skazuje się na wyrwanie języka. Odprowadzić.

sobota, października 29, 2005

Los Ziemnicos witają !


Kłopot najwyraźniej nie ma ochoty na sesję zdjeciową...
Lotka za to jak zwykle chętna do współpracy - cokolwiek miałoby to oznaczać :P
niebo z moich stron :)
a te kwiatki to... ee... nie wiem :(






Nie ma to jak w pełni korzystać z wszelkich uroków pobytu na wsi :D

niedziela, października 23, 2005

czyżby naprawdę czarna niedziela...?

no to się będzie teraz działo...

Czyli mamy prezydenta buraków i/lub biedaków, a dokładniej jak to sie odbyło przeczytać można tutaj. Szczególnie polecam poczytanie opinii na forum - nie to, żebym je wartościowała, są (tudzież bywają...) po prostu ciekawe.
Aha, i wcale nie jest tak, że moim wymarzonym prezydentem był Tusk. Bo nie był. Moim wymarzonym prezydentem był ktoś zupełnie niepodobny do Kaczyńskiego. Pod hasłami solidarnościowymi powraca do nas niniejszym legislacyjna pomysłowość rodem z PRLu. Mam nadzieję, że nie będą mieli specjalnych możliwości wykazania się, i w przypadku tej ekipy, po raz pierwszy stwierdzam, że wolę, żeby kradli i na dziwki chodzili, niż zajmowali się sprawami społecznie ważkimi, bo czuję w kościach, że mi osobiście raczej nikt niczego dobrego nie zrobi...



Patrząc na mapę wyborczą kraju, jestem tym bardziej dumna, że z (z)Dolnego Sląska pochodzę. tyle moje, heh...

Oczywiście poniżej poziomu jakiegokolwiek, ale równie oczywiście. powstrzymać się wprost nie mogłam...
Ot, i uległam emocjom związanym z wyborem prezydenta. Kto by pomyślał...heh...ja raczej nie

sobota, października 15, 2005

po prostu rrrrrrroar!


piątek, października 14, 2005

"pozytywne" wibracje

A wzystko zaczęło się od silnej potrzeby intelekualnego zbetonienia. Znów insomnia po sieci mną miota (szlag by ją trafił...) Nie ma to tamto. Koleś (niejaki Szczepan) ubawił mnie do łez (a rzekłabym nawet, choć się nie składa zbytnio, ze do upadłego). Jestem porażona trwale, czego i Wam drodzy moi życzę z całego serca :)


NIE MA Z KIM W TYM MIEŚCIE...
nie ma z kim w tym mieście
napić się wódki
mężczyznom rosną cycki
od bawienia swoich bab
od gilgania swoich kobiet
ociężałych ze szczęścia i nudy
ciężarnych tym gilganiem
ciężarnych -
miłością
własną.

jestem seryjnym monogamistą
w przerwach pijącym czystą
........
.....
...
.

Oczywiście pisownia i inne takie dyrdymały - oryginalne (zmieniłam tylko odległości między wierszami, bo troche za duz miejsca mi to tu zajmowało), a żeby nie miał nikt wątpliwosci, do reszty twórczosci radosnej link podam tutaj, a co....
Kolejna noc nieprzespana :(

sobota, października 08, 2005

błogosławiona cisza przedwyborcza...

Można oddychać, zbyt intensywnie nie myśląc przy tym (wdech/wydech)

***
najnowsze wieści
z emocjonalnego second handu

pustka przeraźliwa
wzrusza tylko mnie

nie jest warta
najmniejszej notatki

niniejszym więc
nawet własną cierpliwość
nadwyrężam

boleśnie

poniedziałek, października 03, 2005

w sieci znalezione...

hłe, hłe...

Pomóż mi jesienny mały boże...

Czy komuś tłumaczyć muszę, że odwykłam? Spytajcie najstarszyh górali...  Kontynuując rżnięcie tekstu w tym klimacie - oczywiście, że mam dość leżenia pod kałużą i pełna jestem najlepszych chęci, i chyba nawet żaden komar nie sprzedał mi adidasa, ale... Niby zwarta i gotowa, zaprawiona w uniwersyteckich bojach, cholera boję się powrotu do uczelnianej rzeczywistości - trzy lata przerwy w uczestnictwie aktywnym jednak robi swoje.... Ja  już wiem, ze wybór nie  z tych najlepszych, ale dość mam przedstawiania się średnim wykształceniem. Szczerze mówiąc, niewiele rzeczy u mnie tak bardzo wkurwa prowokuje.  No nic to drogie dzieci i państwo drodzy - trzymajcie kciuki....

(złóśliwi proszeni są o plucie pod nogi :) )

sobota, października 01, 2005

elo

Wydawało mi się niemal, że wrócić się nie uda. Samolot był spóźniony
na tyle, ze nadzieja nikła w oczach...Po godzinach oczekiwania na
lotnisku, a potem na bagaze, powitało mnie czerwone wytrawne, z hałdą
pleśniaka - tak jak lubię, a brakowało mi go przez tydzień (pleśniaka
błękitnego ofkors, dlatego znów, na cały tydzień wstecz, przeobraziłam
się, między innymi oczywiście, w piwnego potwora - nie mylić z
ciasteczkowym). Rzeczywistość jednak gryzie, więc nadszedł na
opamiętanie czas najwyższy. Póki co wspominać mogę o tym w sposób
iście teoretyczny, bo aklimatyzację rozpoczęłam od imprezy - Kasia
wyjeżdża do Boloniii i to było coś na ksztłt adieu party. Trudno co
robić... Krew nie woda i paliła by się jak oliwa po tych wszystkich
doświadczeniach (z nie zrealizowanymi włącznie).
Fotki z wyjazdu (czesciowo) sa tutaj





czwartek, września 22, 2005

nie cierpię się pakować...




Niemcy wycofują sie z mojego domu pomalutku i niepewnie

A w między czasie, no cóż, ja sama jakoś mniej ochoczo zaglądam tutaj ostatnio. Bywa, heh...
Życie jakoś sobie płynie torem dość znajomym, a rzeczy niezwykłe jakoś się nie chcą przydarzać, ani nawet te choć troche interesujące nie zagladają. Telewizor przykuł mnie ostatnio transmisją Sinfonii de motu Kilara. Hm, tak naprawdę zwabiło mnie hasło transmisji z Wratislavia Cantans - po pierwsze grał tam chałturę Paweł, po drugie wydawało mi się nieprawdopodobne, że puszczą Mahlera - ciekawosć podwójna więc mnie zawiodła przed pudło. Transmisja była tylkko z koncertu fabryki więc niestety Pabla nie dojrzałam, bo i jak, lecz z drugiej strony ucieszyłam się, ze to nie ta smuta M. Początkowo... Pseudowiekopomne dzieło Kilara okazało się być niestety mędą przepotworną (z mendą nie mylić, choć pewnie niezbyt odległe pokrewieństwo). Kilka smutnych tematów tłukło się przez czas długi niemiłosiernie. Nie to mnie jednak zmierziło najbardziej. Zmrozili mnie soliści, nie sposobem wykonania, wyrazem, tudzież innymi ważnymi bzdetami, bo na te koniec końców nawet nie zwróciłam specjalnie uwagi, ale swoim wyglądem. Pani sopran najwyraźniej pomyliły sie imprezy. koncert odbywał się w kościele (przyznam sie tu do ignorancji totalnej - nie mam pojęcia w jakim), a ona odpaliła frioletową kieckę w stylu "molo sopot", wersja "nie było mojego rozmiaru". Biuściasty przypływ (przepływ, a nawet powódź) nad fioletowym gorsem powodował u mnie li tylko powracające fale niesmaku. Najstarsi górale znają prawdę o mojej religijności, więc wiedzą najlepiej jakie zakrzywienie estetyki nastąpic musiało, by mój niesmak z tej okazji wzbudzić. Pan baryton natomiast, choć zdecydowanie prezentujacy się lepiej, musiał się chyba w pośpiechu ogromnym do występu szykować, bo czym innym tłumaczyć jego ogólnie niechlujny wygląd, z za szeroką i przekrzywiona muchą na czele. O.K. nie mam co robić, więc się czepiam. Ogólnie całość była przepotwornie, do wyrzygania niemal, stonowana dynamicznie. Częściowo być może to wina realizacji telewizyjnej, ale na mój gust zrzucić mozna ewentualnie jakieś 30% ogólnego braku przuyłożenia. Dęte zjawiały sie gdzieś zza krzaków, kotły jakos tak niemrawo w tle, a sam finał - gdyby nie było wiadomo, że to koniec, a co większosć z programów pewnie wyczytała, oklaski nie roległyby się, bo w najlepszym razie brzmieć mogło by to jak zakończenie jakiejś II no moze III części. Na koniec oczywiście aplauz był jak trzeba. Kilar z Witem trzasnęli i misia i buzi i wszyscy byli bardzo szczęsliwi. A najbardziej pewnie wykonawcy, że to wreszcie koniec. Jak zwykle, cóż...
No dobra, ja też juz moze przestane przynudzać, ot tak mi się ulało troszke bokiem...
Po południu i tak mnie juz tu nie będzie bo lecę na chałturę i p[rzez najbliższy tydzień będę (mam nadzieje, ze choć troche) grzać tyłek w piasku tutaj
Istnieje jakaś szansa, ze uda mi się tam dorwać do sieci... Nie wiem tylko jeszcze czy skusi mnie ta możliwość ;)

czwartek, września 15, 2005

szlag jak nic...

Chyba zbyt długo wydawało mi się oczywiste,że nie przystaje do mnie wizerunek matki polki i gosposi roku... Za długo zdecydowanie, bo dysponuję w chwili obecnej ciężko obrażonym na mnie męzem, a to mi jakos do wizerunku nie pasuje. W dodatku nie wiem właściwie o co obrazil sie tak smiertelnie - moge sie tylko domyslac. Brak stałego zatrudnienia nie oznacza dla mnie automatycznej miłości do prac domowych. Tym bardziej, ze akurat te wakacje nie były dla mnie raczej bezczynne. Sama nie wiem, moze to rzeczywiście właściwie ja sie czepiam. Przemyślę i zweryfikuje być moze, ale na pewno nie disiaj...

poniedziałek, września 12, 2005

cholera nic nowego...

Niby wszystko jest ok, ale tak naprawdę jest coraz gorzej. Zaklinanie na niewiele sie zdaje. Czas zaognia rany..Tyle moje, ze czuję sie maksymalnie okropnie. Tyle moje, bo komu skarżyć bym sie mogła...? Gdyby było choć troche bardziej fatalnie, to moze ...
No nie, nie mam siły pisać, jestem cholernie podminowana, nic nie zapowiada poprawy, o każdą pierdołę muszę się dopodminać... Może sie czepiam, ale może...

poniedziałek, września 05, 2005

Wewnętrzny spokój

Wszyscy możemy skorzystać z odrobiny...spokoju!
Podążając za prostą radą, którą przeczytałam w gazecie, znalazłam wewnętrzny spokój.
W artykule napisano:
"sposób, aby osiągnąć spokój wewnętrzny, to dokończyć wszystkie rzeczy, które zacząłeś."
Więc, rozejrzałam się po domu, aby znaleźć rzeczy, które zaczęłam i nie skończyłam...i zanim wyszłam z domu dzisiaj rano skończyłam butelkę czerwonego wina, butelkę białego, Bailey'a, Kahlua, Wild Turkey, Prozac'a, trochę walium, resztę tortu serowego i pudełko czekoladek.
Nie macie pojęcia, jak zajebiście się czułam...

Byłabym blada i dumna, gdybym sama na to wpadła. niestety jest to tylko popularna "cytata", którą rzeczywiscie mailem od przyjaciół dostałam. Wiem, że ostatnio posucha w pisaniu u mnie nastąpiła, ale tyle w końcu sie dzieje... Począwszy od jasnogórskich uroczystości dożynkowych na sopockim festiwalu odgrzewanych kotletów skończywszy :P
Prawda jednak jest taka, że ugrzęzłam na całkiem niezłej tetralogii fantasy (a każdy z tomów ma z 800 stron mniej więcej), tak więc głównie czytam, czytam i czytam, a w wolnej chwili czytam :P upychając życie gdzieś między rozdziałami...

A skoro już piszę - drodzy moi!!! wszyscy, którym nudzi się na tyle, że zagladają tu pomiędzy pracą, lunchem i innymi... Zostawcie czsem jakiś komentarz - ich brak, bywa że onieśmiela mnie, bo odnoszę wrażenie, ze poziom moich wypowiedzi jest degustujący na tyle, że żal je komentować. Cóż, ze statystyk wynika iż mam niemal 70 czytelników ( w tym z 40 stałych heh). Nikt sie jednak niemal do tego nie przyznaje. Z tej liczby wiem o jakichś 8 osobach. A co z resztą?
Jestem sobie emocjonalna ekshibicjonistka, ale sie do tego przyznaję...Blogożercy wystąp!!!

czwartek, sierpnia 25, 2005

niemal bym zapomniała

że dzis pojechałam przywitać się po wakacjach z towarzystwem z ul.Ciołka :D

I BYŁO TAK...


no cóż, ale zlość piękności wszak szkodzi, a ja nie mam czym zbytnio szarżować...

no nie to, że nie wróciłam...

wróciłam juz w niedziele, tyle, ze pozbierać jakoś nie mam kiedy tych wszystkich moich przytarganych karteluszek - taki to efekt dłuzszego braku dostępu do sieci heh...
Zdjęć zrobiłam strasznie mało - własciwie mozna powiedzieć, ze wcale ich nie zrobiłam... Głównie przez szwankującą baterię w aparacie. Dlatego też wrzucam częsć hurtem tutaj, bez zbędnej, w tym przypadku, zabawy w podstrony i inne takie :P


gość wszystkim znajomy raczej :)



jak jarmark to jarmark :)


z mariackiej widok na najwiekszą na świecie gotycką, ceglaną swiątynię (podobno każde dziecko w tym kraju to wie, wiec mozna powiedzieć, że podczas "wycieczki" uzupełniałam również braki w wiedzy powszechnie uznawanej za elementarną :P)


JARMARCZNY...

trójmiasto samotnie
drepcę tu
i ówdzie
moja pojedynczość
budzi zachwyt
nie mącona percepcja
obecnością niczyją
rani nieobecność
niedoczekanie
by on był tu
telefon oznajmia
dawno wiadome
gdzieś w między czasie
czerwień kiczem
wzrok kłuje
kwiat pelargonii
w oknie kamienicy
trójmiasto tętni pustką
ja pośród gwaru
w bańce milczącej
gdzieś w chmurze myśli
kołacze ta głupia
ostatecznego żurawia
w Motławę zapuścić
niechcący niby
głupie pokuszenie
wieczoru letniego
wyjątkowo
zygzakiem myśli
szlak wędrówki
znaczę
radośnie
bez sensu


dosć mętna jak zwykle Motława ^


a owszem, była i wycieczka fakultatywna ;)


widok na port, stocznię i Westerplatte - wystarczy wzrok wytężyć ;)


tu pewnie żyją teraz foki ;)


a tędy wiedzie skrót wpław do Sopotu - mniej więcej :)

środa, sierpnia 17, 2005

teścik

Oczywiście, że jutro napiszę...
Póki co, w ramach akcji "głupota nie zna granic" zapraszam na teścik :D W tej chwili nie skomentuję tego. O wybaczenie proszę pokornie :P

sobota, sierpnia 13, 2005

Normalnie wytargałam pół godziny włącznie dla siebie. Nie to, zebym w jakikolwiek sposób sie żaliła i nie to, również, żebym zdążyła nadgonić zaległości w pisaniu z tej okazji, bo to okazuje się być zadaniem trudnym dość, niestety...
Mam nadzieję (mniejsza z tym na ile płochą i wątpliwą), że zdjęcia zrekompensują brak tradycyjnego blablabla tutaj...
Jeśli nie - proszę o wyrozumiałość. Przebywanie z czteroipółlatką 13 godzin dziennie (conajmniej) potrafi działać antykoncepcyjnie (oczywiście nie w sensie dosłownym, ale z naciskiem na koncepcję - w moim przypadku, dość specyficznie, pseudointelektualną).
Calosc z grubsza ujmujac - po prostu nie mam czasu...

środa, sierpnia 10, 2005

I na pysk chlast..

Chciałam napisać, że poziomem chlast, ale uznałam to za nadużycie (takie prywatne cugle ;) ) A rzecz będzie (częściowo przynajmniej) o flakach, a co.
Co prawda z załozenia, dość przewrotnego w sumie, człowiek nie jest niczym więcej niż workiem pełnym bebechów (milczeniem pominę tu kwestię świadomości i takie tam...), ale oszczędzę wszystkim widoku zdjęć mojej zawartości (sobie przy tym również) mimo, że dysponuję takimi od dziś i wedle specjalistów prezentują się one być może lepiej nawet niż ja sama ;). Mają się świetnie więc ja, cóż, "wyginam śmiało ciało".
Dziś wręczyłam ostatnie kwiatki mistrzom świata. Od jutra jestem znów bezrobotną cepelką, czy bezrobotnym instruktorem, czy kimkolwiek jeszcze mogłabym ewentualnie być. Nawet tUmacza do prywatnej listy 'bezrobotnych mnie' mogę już dorzucić (u jak Ukasz oczywiście)...
Co prawda jutro jeszcze czeka mnie chałtura, ale zupełny non profit, wiec już ZUS wyszczerza zębiska. Innymi słowy, drogie panie biurwy z UP - stan gotowości - nadchodzę! :D
Oczywiscie problem straci swoją rację bytu w październiku, gdy już podług zasad wszelakich stanę się pełnoprawnym bojownikiem w Szkole Głównej Gwiezdnych Wojen, ale... gdyby normalna robota dała mi szansę, to chętnie zostałabym ochotniczym bojownikiem trybu zaocznego. Ot co!
O.K., ja rozumiem, ani bryzgam, ani to ciekawe... - ot tak, popluwam jeno żółcią.
Taki już mój wątpliwy urok osobisty :D

wtorek, sierpnia 09, 2005

takie tam bla bla

PaPa szczęśliwie powrócił - choć specjalnie mu się jakos nie spieszyło ;)
Czekam gości, kroję pory i złorzeczę na zegary.
Hormony powoli stabilizują się. Jeszcze chwilę to zajmie, a może i ze dwie :)
Za moment jadę prezentować eleganckie skręty kichy (mam nadzieje, że eleganckie...)
Newsy (być może) wkrótce.
 

poniedziałek, sierpnia 08, 2005



i jeszcze jak zostalam czerwonym kapturkiem

z upierdliwej beczki - rzecz o ekshibicjonizmie emocjonalnym

No i jak to mozna nazwać racjonalnie...? chwilowym otępieniem czy otrzeźwieniem raczej? Najwyraźniej jak but głupia jestem - w obu przypadkach na to samo wychodzi (tzn, pomijam już casus jesienno zimowy,  a tylko o tej alternaytwie tu piszę...) zdecydowanie głupia ja... Czy to już tak bedzie, ze do końca zycia poszukiwać będę dziury w całym? A moze skrzepu w nicości? Normalne to to nie jest... a może jest aż do bólu... Wszelkie moce dobre, miejcie mnie w opiece... Czego szukam właściwie...? Czy szukam nadal...? (dziwne to by było raczej) a jeśli kiedyś znajdę...? A jeśli znalazłam już dawno, a dopiero zaczyna to do mnie docierać? Okropne to wszystko, niedoinformowane i nieszczere... (qrwa mać, nie inaczej).
Może to rzeczywiście rozgrywa się wyłącznie na marnym poletku mojej pseudorozbuchanej wyobraźni... Rzeczywiście kiedyś na śmierć mnie te wielokropki zadziurawią...
 
znowu pojechałam hermetycznie trochę, ale taki już urok tego mojego ekshibicjonizmu...
no, no, no, szaleństwo ;)

praca - mistrzostwo świata :D

Jest extra ;) Od dwóch dni, i przez następne dwa dni, robię za cepelkę zawodową :P Zadanie średnio ambitne, ale całkiem przyjemne za to. Zupełnie pozytywnie potrafi wpływać na ego :) Mogłabym tak do końca wrzesnia ( no nie ukrywam, że szczególnie za takie pieniądze w dodatku :) ) Włosi juz od wczoraj przymierzali się do fotek, dziś wypchnęli 'najodważniejszego' wyraźnie, heh. Niby takie przebojowe chłopaki ;)
Przeżyłam jednak dzisiaj jedno dość znaczące rozczarowanie (tak to szumnie dość ujmę, ale nie ukrywam, że trochę mną tąpnęło). Cieszyłam się jak głupek z faktu, że polskie zawodniczki wywalczyły brązowy medal drużynowo. tym bardziej, że pentatlon jest jedną z dziedzin, które zawsze budziły mój szczery podziw. No i tak sie cieszyłam, póki nie obejrzałam relacji telewizyjnej TVP3 (zresztą wyjatkowo słabej, a pani prowadzącej przydałoby się wąsa usunąć :P), z której dowiedziałam się, że Polki w sumie nie miały innego wyjścia niż zdobycie brązowego medalu, przede wszytskim dlatego, że w klasyfikacji drużynowej kobiet, de facto, brały udział trzy drużyny :- I nie bardzo zrozumiały jest dla mnie jeszcze jeden news. Polek startowało 4 i musieli wybrać, które startują drużynowo, a która indywidualnie... Dlaczego do startu wyłącznie indywidualnego wybrano najlepszą (aktualna mistrzyni Polski itp.)? Przecież to nie były zawody równoległe, a pozycja najlepszej Polki mogła mieć wpływ na miejsce drużynowe... Najwyraźniej czegoś nie kumam... Jeśli jutro po raz kolejny napatoczy mi się Skrzypaszek, to chyba poproszę o obszerne eksplifikacje :P tralalalala ;)
Cieszę sie również, ze jednak mammita postanowiła przybyć we wtorek, a nie jutro (a tak naprawde to dziś heh). Daje mi to jedną szansę więcej na uprzątnięcie tego potwornego burdlu, który zapanował w bębenkowej rezydencji :P Jestem niemal pewna, ze łatwiej byłoby odremontować to mieszkanie po pożarze niż gruntownie posprzątać. NIestety, hm... nie jest ubezpieczone. Ok, ten pomysł spada, cóż, ale jak sie zastanawiam, od czego by tu zacząć, to najłatwiejszą opcją wydaje się po prostu odbezpieczenie granatu ręcznego :) Mogłabym go np. wrzucić do mojej wyjazdowej walizki, o którą wszyscy potykają się na wejściu ;) No nie, tak naprawdę to wszystkie (żeby nie było - Pablo jeszcze nie wrócił niestety...) A wszystkie, ponieważ moje mieszkanie wygrało nigdy nie rozpisany przetarg na przystanek, przed i po pracy, zbioru cepelek. Nie ukrywam, że bardzo odpowiada mi ten stan rzeczy. Choć gospodyni ze mnie jak, nie przymierzając, z koziej dupy neseser, gości mieć uwielbiam. Nawet topole mniej wtedy jakby uczulają :P

I jeszcze jedno, nie mogę sie uwolnić jakoś. Zdecydowanie niedoczekanie...

niedziela, sierpnia 07, 2005

i jeszcze refleksja ogólna

dosc głupawa zreszta. czy uświadamianie sobie syndromu 'stacza" chroni przed  nagłymi omdleniami? Wydaje mi sie, że moze bardziej powodować syndrom samospełniającego sie proroctwa. Im wiecej myślałam na ten temat dzisiaj, słuchając np. hymnu rosyjskiego, tym bardziej odnosiłam wrażenie, ze kręci mi się w głowie... Heh prymitywnie tani narkotyk ;)  (oczywiscie, jak najbardziej aktualna jest opcja, ze wszystko to jest wynikiem kolejnego mojego ubzdurania sobie, że ;) 
)A długie uśmiechanie sie powoduje u mnie (choć chyba nie tylko) jakieś nerwowe reakcje miesni twarzy... Moze ostatnio słabo trenowałam...? Uśmiech no. 7 - available everyday untill 7PM. Polecam ;)

jednak cuda być mogą tylko wewnątrz...

Nie mam innego wyjscia w sumie, jak zaliczyć ten dzień do grona BARDZO udanych.
Bardzo towarzysko sympatyczny, praca lightowa... Chyba po raz pierwszy w życiu tyle zarabiam.
Kwota w zależności od pkt. widzenia. Jeśli wliczyć w to przebiórkę, pogaduchy i inne takie - wychodzi 100PLN za godzinę, jeśli realny czas pracy to 400/h. Jednym słowem elegancko.
Największa odpowiedzialność dnia - ubrać się dobrze w strój lubelski i ładnie wyjść na zdjeciach :)
Finał sympatyczny - pizza i piwo w gronie koleżanek.
Dlaczego więc świetlicki kołacze mi się po głowie, odkąd tylko zatęchłą snem niedospanym uchyliłam powiekę?
Gdy dziś wieczór zostałam sama, zagrzebałam się w stare szpargały, w poszukiwaniu utrwalacza dobrego nastroju, bądź też recepty nań.
I okazało sie, ze przecież nie po raz pierwszy swoja natrętną obecnością tryb życia macił mi myśli. Stosuję niniejszym tradycyjną metodę 'wytnij-wklej', naruszając przy tym pewnie 1500 praw autorskich, jak nie lepiej, ale mam to w dupie.
I znów mnie denerwują te swietlickiego przeniesienia, nie niosące ze sobą żadnych znaczeń, bezsensownie manieryczne, choć i tak niczego bym nie zmieniła, bo takim go lubię, moze właśnie dlatego, ze denerwować mnie potrafi tą mimowolną, chwilową pretensjonalnością, której - wiem to dobrze- unika się trudno...

TRYB ŻYCIA, M. Świetlicki

Kawa i papierosy
Niedoczekanie.
Niedoczekanie na to, że --------
i na to, że ---------------
żanych, zupełnie zadnych nowych mięsni, żadnych
nowych linii papilarnych, żadnych nowych siwych
włosów
zadnych nowych zmarszczek.
Herbata albo kawa.
Caro lub Extra Mocne.
Taka alternatywa.
Do pracy albo przed południem albo po południu
piętnastka lub jedynką.
Wycieczki osobiste.
Jeżeli spadnie śnieg to trzeba rano wstać i
uprzątnąć śnieg.
Cuda są tylko wewnątrz.
Cuda są tylko wewnątrz.
Słuchać albo mówić.
Niedoczekanie.
Wódka rzadko.
Kompletny brak jakiegokolwiek kontaktu ze zdrową
częscią społeczeństwa, powiedzmy - klasą robotniczą.
albo małym lub dużym biznesem,
przez co zupełne oderwanie od rzeczywistosci.
Cuda są wewnątrz.
Kawa i papierosy.
Wyprowadzanie psa.
Nalewanie wody do miski.
Kamienny sen.
Niedoczekanie.
Wyrzucanie gości.
Żadnych przyjaznych domów.
Cuda są wewnątrz.
Cuda są tylko wewnątrz.
Zmysły kierują się do wewnątrz.
Zmysły powoli zaczynają się
odwracać.
Marzenia o hazardzie.
Drastyczna monogamia.
Niedoczekanie.
Żadnych istotnych lektur.
W kinie jedynie filmy oglądane któryś
raz z rzędu.
Kawa i papierosy.
Żadnych nowych zmarszczek.
Wkładanie, wyjmowanie.
Wilcze scieżki, kłamstwa.
Ukrywana gorączka.
Kamienny sen i dreszcze wewnątrz kamiennego snu.
Schizma, 1994
Zdecydowanie niedoczekanie. Chyba to mnie nadal gryzie...oj, gupia ja...

piątek, sierpnia 05, 2005

nadmiar błękitu ;)



ale to już było... i tralalala...

czwartek, sierpnia 04, 2005

Prognoza pogody a'la Zubilewicz:

- W ten weekend będzie 30 stopni ciepła - 15 w sobotę i 15 w niedzielę.
 
 
Daj Boże, bo nie wyrabiam...
 

wtorek, sierpnia 02, 2005

Garść pretensjonalnych dość głupot...

Gdzieś na pograniczu rozumu jedno zakrzywienie rzeczywistości sprawia, że wciąż trafiam w ten zapomniany zaułek gdzie zdałoby sie wciąż ktoś czeka lecz tak naprawdę nie ma już nikogo.
Niespodziewane spotkanie na tym pustkowiu na nowo wywraca mi sny na lewą stronę
i tak na wskroś wynicowana układac sie staram wszystko od początku.
Jak zwykle nieudolnie.
Rodzą sie golemy głupich myśli, tabuny bzdur gotowych do wypowiedzenia, dobre rady rodem z makatek, a tłumienie tego karmionego jadem, szaleńczego genesis przypomina wbijanie gwoździa w beton butelką...
Pozostaje pytanie, czy rzeczywiście tam kogoś innego zobaczyłam czy też urojenia zamgliły mi błękit, a nić która prysła jak bańka mydlana, bądź też snuje się nadal wbrew wszelkiej logice, tak na prawdę nigdy nie istniała...?
Upijam się i upajam tą nieświadomością na nowo dopóki nie skrzepnie, nie ostygnie całkiem
to tak fizyczne i nierealne zarazem przeczucie o którym nie mam prawa nikomu powiedzieć...

mała stabilizacja :)

No więc radośnie informuję, ze ciśnienie powróciło zdecydowanie do normy - to uwaga do wszystkich tych, którzy zarzucają mi (na szczęscie nie ma ich wielu, tak jak w ogóle tych co tu zaglądają :D) że wpadam tu wyłącznie po to aby bryzgać żółcią. Otóż wlaśnie, że nie prawda. Chociaż przyznaję, odrobina prawdy w tym jest, bo osobiście wolę wqrwa katalizować tu niz zadręczać nim bliskie mi osoby. Chyba racjonalne...? Olałam UP - jeszcze zdążę do nich zajrzeć a tym samym poprawiłam humor i sobie i kilku niczego nie świadomym biurwom :) Postanowiłam dopiero za tydzień zawalić je wszystkimi kwestiami związanymi z tym całym burdlem ubezpieczeniowym. Zresztą mniejsza o nie. Świerknę póki co przy komputerze ale już wieczorkiem wyruszam wymieniac poglady na temat napotkanych aberracji rzeczywistości w gronie oswojonym i dzięki Bogu nadal mi przyjaznym :D, co znów nie bywa takie popularne ostatnimi czasy.


Pablo chyba dziś w nocy znów sie przemieszcza - jest wiec szansa, że sie zobaczymy jak zajrzy na chałturrę do Warszawy, co też niewątpliwie podnosi mi póki co komfort psychiczny.
No nic mniejsza o to wszystko. Obowiazki kury domowej wzywają :) Reszta wywnętrzeń - później być może ;)

Does anybody really knows how high the moon...

Co słychać? No cóż, jestem już w domu i wszystko powinno było wrócić juz radośnie do normy. A jednak jakieś takie dziwne spustoszenie dzisiejszy dzień we mnie spowodował i załapałam takiego niedookreślonego wqrwa przy okazji (nie mogę napisać, ze doła, bo zbytnio ciska mnie po klatce jakoś...). Nie wiem, czy wszystko to z powodu biurwokracji lokalnej, która mnie dopadła, czy dlatego, że brygada uderzeniowa, która zaplanowała ze mną spotkanie powitalne, miała przedłużoną próbę i nic z tego nie wyszło i siedzę teraz sama jak palec w czterech ścianach... ( w końcu przez conajmniej ostatnie dwa tygodnie zupełnie inaczej mial się ten stan rzeczy, więc może po prostu za tym mi się ckni...? :I)
Wypełnianie kwestionariuszy powoduje u mnie odruch wymiotny, ale siedzę nadal nad nimi - co zrobić. Odpowiedzi na maile zaczynają przypominać powoli spamową masówkę, telefon się nie zamyka, a ja mimo wszystko czuję się okropnie sama.Do tego stopnia, że nawet jutrzejsza wizyta w UP nie powoduje u mnie nic poza wrażeniem letniej obojętności
Mimo środka lata mam nieodpartą ochotę na powtórzenie listopadowej akcji 'wytnij--wklej'. Nie sądzę żeby w obecnej sytuacji coś nowego zdołało się wykluć. Szkoda, ze nie znam żadnej skutecznej metody konserwacji dobrego samopoczucia, a góry obecnie wydają mi się równie odległe jak obca galaktyka. Banalne i śmiesznie wprost załosne heh...

niedziela, lipca 31, 2005

Honeys, I'm home!

Jestem tak potwornie zmęczona, że pomimo szczerych chęci nie napiszę tu dziś niczego (choćby z grubsza) sensownego. W każdym bądź razie wróciłam po dwóch tygodniach do domu. Cóż, nie dłużyły się one w jakikolwiek sposób... Dawno nie miałam tak wyluzowanych wakacji :D No a Pablo wyjeżdża jutro o piątej z minutami, tradycyjnie więc niemal, mijamy się na szlaku (heh :P )

Dominator, Destruktor i Pacyfikator czyli "wieliszewski" tercet egzotyczny...



CIŚ'05


fotek wciąż będzie przybywać tutaj

wtorek, lipca 05, 2005

wyznania hipochondryczki

No i okazało sie, że jestem uczulona na jakieś śmieszne pyłki, kurz i roztocza na dokładkę. Więc to nie wada wzroku ;)
W dupie sie poprzewracało heh...

wtorek, czerwca 28, 2005

czarny wtorek

No i wróciłam ja, zawodowy bezrobotny instruktor tańca heh, do domu na tarczy chyba - zachciało mi sie startować do Szkoły Głównej Gwiezdnych Wojen.
Oczywiście wiadomym było od początku, że weekend to za mało na przyswojenie historii w stopniu satysfakcjonującym, ale człowiek (gópi) zawsze na łut szczęścia, tudzież uśmiech losu, czy inne takie dyrdymały, liczy...
Cóż, cud nie nastąpił, palec boży nie dotknął mnie i nie natchnął. Za osobisty sukces mogę uznać jedynie to, że tylko 3 pytania spośród 75 sprawiały wrazenie, jakby dotyczyły obcej galaktyki. Niestety, ta reszta, która nie sprawiała, pokiełbasiła mi się dosć solidnie - co stwierdziłam już w momencie gdy drzwi auli nr I zamkęły się za mna z jękiem (to był chyba ten moment objawienia, który powinien był nastąpić godzinę wcześniej). Jednym słowem - słabo (to widzę - to już trzy heh...)
No i co tu robic? Zostać, szukać pracy, pchać sie gdzie indziej? A jeśli pchać sie to gdzie? Na stare śmieci czy gdziekolwiek? A może pieprznać to wszystko i wyjechać?
Czas leci a konstruktywne wnioski do drzwi jakos nie pukają. Puknięcie SIĘ w głowę również nie zdaje egzaminu jak powinno (oczywiscie sprawdzałam).
Ech, szlag by to trafił...

sobota, czerwca 11, 2005

bezrobotna ja, oj bezrobotna...

Heh, dzisiaj, a właściwie to wczoraj dokładnie - zarejestrowałam sie w Urzędzie Pracy jako bezrobotna bez prawa do zasiłku. Z tej okazji właśnie pozwoliłam sobie dziś na tanie wino - czerwone wytrawne ;), i spleśniały ser, tak stary, że aż niebiesko-siwy (mniam :)
Póki co, wygląda na to, że bardzo tam wszystkie biórwy pospołu chcą, bym je odwiedzała co dwa tygodnie... Niedoczekanie.
Póki sie nie znamy zbyt dobrze, a ja mam kilka pytań do postawienia - proszę bardzo, ale później...?
 
No a tak na poważnie to rzeźbię wciąż - i dość już histerycznie, przyznam - materiał na dyplom. Został mi dokładnie tydzień i zarazem o jakieś 10 lat, nie przymierzając, za mało... No i miałam racje w zupełności. Szlag by trafił...

środa, czerwca 01, 2005

Urodziny Pablita

A takiej treści karteczke Pablo otrzymał od siostry dziś na tę okazję...
 
"No braciszku, latka nieuchronnie leca (hihi) i zanim sie obejrzysz,na horyzoncie zamajaczy trzydziestka (hihi). Ale nie przejmuj sie, naprawde niezle sie trzymasz ;-) Niech wiec dalej dopisuje Ci dobre zdrowie (z wiekiem to coraz wazniejsze!), a przede wszystkim badz szczesliwy! A a propors szczescia, to wszystkiego dobrego dla Ciebie i Ani z okazji pierwszej rocznicy slubu!!!(sorki za poslizg czasowy) ups, a propos poslizgu czasowego, to jest bardzo prawdopodobne, ze Ania nie dostala maila na swoje urodziny (bo nie dostalam raportu, ze odebraliscie kartke internetowa). Wiec wszystkiego dobrego Aniu z okazji urodzin :-)
Trzymajcie sie cieplo!!! - Asia"

czwartek, maja 26, 2005

slabo to widze...

I znów jasno zupełnie się zrobiło, a ja siedzę, jak ten głupek ostatni, przy klawiaturze i niczego sensownego nie udało mi się wykoncypować. Czasami mam wrażenie, ze to mi się zupełnie nie uda. Oczywiście myślę o dyplomi. Wygląda jednak na to, że niezbyt intensywnie heh...

wtorek, maja 24, 2005


targi

niedziela, maja 15, 2005

Home, sweet home

No i do dom my powrocili... ale nie ma czasu zeby sie jakos porospisywac, trzeba sie brac do roboty, bo krucho z czasem sie cholera porobilo...

a tu jest troche fotek...

poniedziałek, maja 09, 2005

KONNICHIWA!!!! - czyli zoltkowe czesc ;)


No wreszcie mam chwilke dostepu do internetu, kiedy mozna cos popisac.
U nas jest juz po 22 siedzimy sobie u naszej japonskiej rodzinki i
wymusilismy ;) troszke dostep ... Jestesmy tu wlasciwie dopiero
pierwszy dzien, ale juz Polska zdazyla nas dogonic bezlitosnie,
poprzez organizatorow z polskiego pawilonu EXPO, ktorzy dosc
tradycyjnie zreszta sa kompletnie niekompetentni, podejmuja
beznadziejne, glupawe decyzje no i wszystko to co mozna trafic w
polskim piekielku poza tym (z przedstawicielami rzadu wlacznie
niestety)
Strona polska jest po prostu kompletnie niepowazna, a poznani
japonczycy nic tylko sie temu dziwuja...
Mieszkamy u malzenstwa pod czterdziestke, z dwojka dzieci (6 i 10/11)
corka i synem, papa jest nauczycielem matematyki w liceum, a mama nie
pracuje, ale za to uczeszcza na kursy z teorii muzyki czy cos
takiego...
Prawdopodobnie Japonii nie uda nam sie zwiedzic w zaden sposob (o Expo
nie wspominajac na ktorym nasi ukochani rodacy trzymaja nas doslownie
niemal o suchym pysku - a kawa np. kosztuje tam ok 7USD), i nie wynika
to nawet z tego ze nie bedziemy mieli na to dosc czasu, ile z tego ze
organizacja pobytu zajmuje sie poslka firma (ktora zreszta do tego
celu zostala wybrana droga przetargu przez krajowa izbe gospodarzcza)
No ale dosc o pierdolach. Mowi sie trudno.
Koree za to zwiedzilismy super, poobwozili nas po wszystkim niemal co
sie dalo nie mowiac o mega posilkach trzy razy dziennie, kazdy w innej
charakterystycznej knajpie.
Tutaj na szczescie nasza japonska mama calkiem niezle gotuje i zremy
jakies seafoody (krewetki i co tam sie jeszcze rusza + chipsy z
wodorostow i malych rybek), ale zdazylismy sie juz w sumie do tego
przyzwyczaic, a po dniu na wlasnym wyzywieniu (jeden taki byl w korei)
okazalo sie ze amerykaski fastfood powoduje u nas widoczne
spustoszenia organizmu ;)
Tutaj chyba nie bedziemy miec zadnego dnia wolnego, wiec dzien oprocz
koncertow uplywa nam na jezdzeniu miedzy Expo a miasteczkiem, w ktorym
mieszkamy (co w jedna strone zajmuje koolo 2 godzin)
No i top chyba z grubsza tyle - jak wydarzy sie cos ciekawego to damy
znac a juz niebawem ( bo pewnie w okolicach niedzieli) podeslemy juz
jakies fotki, zebyscie mogli chociaz mniej wiecej obejrzec jakie cuda
nam w korei pokazywali :) i pomyslkec ze ten wyjazd byl organizowany z
mysla GLOWNIE o Expo, a Korea wpadla przy okazji :)

piątek, kwietnia 22, 2005

Mija czas...

Za niespełna tydzień wylatujemy do Korei a potem Japonia J Wszystko fajnie, tylko, że chodzą słuchy (wiewiórki donoszą), że wciąż nie mamy zakupionych biletów na lot do Korei (a robi się już trochę późno). Oczywiście trwa teraz cała afera z pakowaniem różnych dziwnych strojów. Dostaliśmy np. prikaz aby umieścić sobie w bagażu podręcznym butki, w których tańczymy ( w moim przypadku cztery pary – brakuje jeszcze tylko kierpiec do kompletu...) No i w ogóle czasu mało a roboty dużo... heh. Ciekawe jak tam będzie właściwie – wyjazdy z zespołem są dla mnie zawsze jedną wielką niewiadomą. Póki co nie miałam specjalnie szczęścia do jakichś wypoczynkowych (typu Sycylia) czy też dość egzotycznych (jak Meksyk i Korea czy Japonia właśnie). Los się już częściowo odmienił. Co z resztą – to się dopiero okaże. W Japonii np. mamy być zakwaterowani u rodzin, co samo w sobie brzmi super, ale może się takie na miejscu wcale nie okazać. Np. jak dogadać się z Japońcami, którzy nie mówią po angielsku? Wot zagwostka! Mamy niespecjalnie dużo kasy na ten wyjazd niestety – ba, prawie wcale jej nie mamy. No i mam jeszcze nadzieję, ze nie będę się musiała z nikim użerać na tematy w stylu: czy mogę nocować z własnym mężem czy też nie, bo na samą myśl zbiera mi się na wymioty. Byłoby fajnie dorwać tam jakiś internet ( co podobno wcale nie jest takie trudne (ja wyobrażam to sobie tak, że powinno być nawet łatwiejsze niż w Polsce...) mogłabym jakoś bardziej na bieżąco relacjonować wrażenia z pobytu, a na dodatek może i zdjęcia powstawiać? Póki co jesteśmy straszeni innymi wtyczkami i takimi tam pierdołami, oczywiście wszystko powinno się okazać na miejscu, ale wolałabym jednak zasięgnąć WIARYGODNYCH opinii jeszcze przed spakowaniem się. No bo po cholerę np. targać ze sobą komórkę, której nie da się naładować? Czy inne tego typu...

poniedziałek, kwietnia 11, 2005

Mazur 2005


Potanczyli my troche...


i czekamy na noty :)


kujawiak w Wieliszewie oceniony przez Jana i p. Chojnacka na I miejsce :)