piątek, grudnia 02, 2005

In vino veritas

jednak trzeba wziąć pod uwagę - jakie wino, taka prawda, niestety... Szczegóły może sobie podaruję (ale jeśli ktoś miałby jeszcze zamiar się na tegoroczne baujolais pokusić - :P), grunt, że w obliczu absolutu nie udało się nijak wystąpić, cholera. Jestem niepocieszona (conajmniej). Primo- ominęło mnie fajne kicz party andrzejkowe (zrezygnowałam z niego ze względu na spokój [sic!] sumienia), secundo - udawanie, że robię rzeczy użyteczne, spełniam wymagania, czyt. rozwijam się w zamian, okazało się kolorową mżonką, choć zreflektowałam się w porę, w sumie;),
tertio - wiadomości wymagane ode mnie (cóż, nie tylko ode mnie) okazały się być na poziomie tak elementarnym, że nastąpił niespodziewanie niebezpiecznie gwałtowny zwrot do punktu pierwszego. Tym samym zamknęło się to beznadziejne koło. Nie mam powodów do zbytniego niezadowolenia, ale i do skakania z radości również niekoniecznie. Moim udziałem więc, paradoksalnie, stało się poczucie przynależności do grona produktów markowych typu Microsoft: zawiesiłam się. Odwracalność pozostaje więc kwestią dyskusyjną conajmniej...
Wiem, wiem, bzdury dyrdymały i takie tam. Zmęczyłam się odrobinę i rozdmuchuję to do rozmiarów katastrofalnych, za chwilę się oflaguję i urządzę strajk głodowy - między kawą a kawą - na pohybel wszystkim, którzy mają się lepiej ode mnie, a co...!

0 komentarze: