niedziela, lutego 08, 2009

gópia ja prizents:

dalej zamiast metodami się zajmować, grzebię w przepastnej sieci w poszukiwaniu wszelkich możliwych informacji na temat Indii. Jeszcze się nie oswoiłam z perspektywą podróży jednak. Na niczym innym jakoś się skupić nie mogę.
Zakupiłam dziś "Białego tygrysa" (po sprawiedliwości Pablito byl łaskaw) i walczę sama ze sobą, bo opasły nie jest, ale jeśli go połknę od razu to co mi na drogę pozostanie...? Żadnego sensownego przewodnika nie udało się dziś w empiku dostać niestety. Śmieszne - bronię się przed tą książką, bo powinnam czytać coś zupełnie innego, ale i tak wciąż wynajduję sobie całkowicie inne zajęcia i bynajmniej nie koniecznie produktywne (te same względy powstrzymują mnie od wyjścia i potestowania nowego aparatu - czy to nie kretyństwo?).
Ale jak tu się koncentrować, skoro w czwartek o tej porze będę się tłuc z Delhi w stronę Pakistanu, a nadal nie wiem dokąd konkretnie jadę?
Tyle wiem, że po wylądowaniu czeka nas jeszcze nocna podróż na północ gdzieś do Pendżabu, no i tu jest problem, bo usłyszałam, że 700km. No i albo źle usłyszałam, albo te drogi kręte wyjątkowo, albo za cholerę na skalach się nie znam, albo wylądujemy gdzieś za Islamabadem :-P (w moim wypadku - każda z wersji ma równe prawdopodobieństwo bycia prawdziwą).
Może w poniedziałek uda mi się w końcu uzyskać jakieś sensowne informacje na ten temat. Było by fajnie, ech...

Gdzieś w międzyczasie tak zwanym okazało się, niewątpliwie radośnie, że jeśli nie uda mi się w historyczny niebyt puścić poniedziałkowego terminu, to poprawa ma odbyć się w piątek (to, że 13. to już naprawdę najmniejszy kłopot). I jakoś cholera, mimo wszystko, nie wpłynęło to w żaden sensowny sposób na siłę mojej motywacji. No nic, pozostanie mi oczekiwać jakiejś kosmicznej interwencji chyba jeśli się chociaż dziś w garść nie wezmę

0 komentarze: